Witajcie. Dzisiaj przychodzę do was z postem, w którym chcę wam pokazać, co mnie ostatnio zawiodło, a nie zasłużyło na oddzielny post.
Ale nie przedłużam. Zapraszam na krótki przegląd.
Na pierwszy rzut idzie produkt, co do którego miałam ogromne nadzieje. Dobra firma, kosmetyki naturalne, no nie kosztował mało, za tą cenę kupiłabym dwa produkty drogeryjne.
Ostatecznie tak mnie wkurzył, że z 1/3 w opakowaniu wylądował w pudełku z pustymi opakowaniami.
Nie wyobrażam sobie swojej pielęgnacji twarzy, bez jej dogłębnego oczyszczenia, co w prostszych słowach oznacza, po prostu bez peelingu.
Pierwszy w bublach znajduje się więc peeling, do twarzy, firmy Sylveco, dedykowany mojej cerze- tzn. tłustej bądź mieszanej.
Oczyszczający peeling do twarzy.
*korund
*skrzyp polny
*drzewo herbaciane
Po pierwsze kosmetyk ma strasznie nieprzyjemny zapach. Ok rozumiem, jest naturalny i wierzcie mi, że gdyby okazał się cudowny zapach nic a nic by mi nie przeszkadzał. 'Przełknęłabym go'.
Peelinguje twarz, nie powiem, że nie zdziera, bo coś tam zdziera. Mimo, że drobinki są delikatne i moją pierwszą myślą było to, że nie będzie zdzierał martwego naskórka, myliłam się, to jedno mogę mu przyznać.
Jednak największy i powiedziałabym niewybaczalny minus to to, że po zmyciu go ciepłą woda pozostawia na twarzy lepką warstwę... Bardzo lepką. Jeśli myłam już twarz żelem, po peelingu musiałam myć ją ponownie, bo nie mogłam znieść, że moja skłonna do błyszczenia twarz się lepi.
Nie mówiąc już o tym, że nigdy w życiu nie nałożyłabym na taką twarz podkładu. Zresztą kremu też nie. No to mnie denerwowało najbardziej. No nie pozatykał mi porów, nie wiem czy by to zrobił, bo nie chciałam nawet dać mu na to szansy, zawsze oczyszczałam ponownie twarz żelem, bądź micelem.
Tak go męczyłam, że nawet i termin mu uciekł. A więc ok 1/3 leci do pustaków.
Cóż, tęsknić nie będę.
Nie wiem czemu, moja przygoda z Sylveco ciągle się tak kończy. Przecież co naturalne powinno być wspaniałe, powinno być najlepsze z najlepszych, a ja coraz bardziej się przekonuję, że wolę zwykłe, drogeryjne kosmetyki, skoro te o lepszym składzie nie robią nic dobrego. Przykre.
Kolejnym bublem, także srogim, okazał się być pewien suchy szampon.
Miałam go już kiedyś, ale nie zauważyłam takiego działania, nie wiem czy skład się zmienił, czy po prostu wcześniej miałam troszkę więcej szczęścia, ciężko stwierdzić.
Wiem tylko, że kupowanie go na wyprzedaży w rossku, nawet mimo to, że był po 5 zł, było błędem.
Chodzi konkretnie o szampon od Shauma.
Nie było to przede wszystkim odświeżenie, którego czasem mi trzeba. Nie używam za często takich specyfików, ze względu na bardzo wrażliwą skórę głowy. No, ale czasem mi się zdarza, są takie sytuacje kiedy muszę gdzieś wyjść, a moje włosy błagają o ratunek.
Mają one ogromną tendencję do klapnięcia. Już następnego dnia po umyciu nie wyglądają tak, jak mogłabym sobie tego życzyć. Jest to wina tego, że są mega grube i jest ich mega dużo. Pomyślicie, jak to mogłoby być minusem... ? A jednak.
Ten szampon nie daje takiego odświeżenia jakie dostawałam dzięki najtańszemu suchemu szamponowi z Isany. Kosztował zawsze ok 5,5 zł w promocji i nie miałam z nim nigdy problemu. Ostatnio nie mogłam trafić na jego promocję jak byłam w pobliżu, a więc jak zobaczyłam z cnd ten z shaumy, wzięłam dwie butelki.
Wierzcie mi, nawet 5 zł na niego szkoda.
Odświeżenie jak odświeżenie, na 2-3 h było ok. Ale to jak bardzo bielił mi włosy, już nie było. Robiłam wszystko, wyczesywałam, wytrząsywałam, przecierałam ręcznikiem. Jedynie przetarcie włosów delikatnie wilgotnym ręcznikiem dawało jakikolwiek efekt. A jak się domyślacie, tym samym efekt świeżości był dużo krótszy.
No cóż, widocznie nie pisane mu było mi służyć. Wiem, że choćby nie wiem co nie wrócę do niego. Zużyję go, zostawię go na wizyty w szpitalu (jakby jakieś miały do porodu być, jeśli nie to na pobyt 'porodowy'). W 'klimacie' szpitalnym moje włosy nadają się do mycia 2 razy dziennie, więc zawsze coś tam da.
Pocieszenie żadne, wiem.
Znacie któryś z tych dwóch produktów?? Może u was się sprawdziły ?
A już niedługo o lakierowych bublach...
BUZIAKI, KAŚKA :*
Ale nie przedłużam. Zapraszam na krótki przegląd.
Na pierwszy rzut idzie produkt, co do którego miałam ogromne nadzieje. Dobra firma, kosmetyki naturalne, no nie kosztował mało, za tą cenę kupiłabym dwa produkty drogeryjne.
Ostatecznie tak mnie wkurzył, że z 1/3 w opakowaniu wylądował w pudełku z pustymi opakowaniami.
Nie wyobrażam sobie swojej pielęgnacji twarzy, bez jej dogłębnego oczyszczenia, co w prostszych słowach oznacza, po prostu bez peelingu.
Pierwszy w bublach znajduje się więc peeling, do twarzy, firmy Sylveco, dedykowany mojej cerze- tzn. tłustej bądź mieszanej.
Oczyszczający peeling do twarzy.
*korund
*skrzyp polny
*drzewo herbaciane
Po pierwsze kosmetyk ma strasznie nieprzyjemny zapach. Ok rozumiem, jest naturalny i wierzcie mi, że gdyby okazał się cudowny zapach nic a nic by mi nie przeszkadzał. 'Przełknęłabym go'.
Peelinguje twarz, nie powiem, że nie zdziera, bo coś tam zdziera. Mimo, że drobinki są delikatne i moją pierwszą myślą było to, że nie będzie zdzierał martwego naskórka, myliłam się, to jedno mogę mu przyznać.
Jednak największy i powiedziałabym niewybaczalny minus to to, że po zmyciu go ciepłą woda pozostawia na twarzy lepką warstwę... Bardzo lepką. Jeśli myłam już twarz żelem, po peelingu musiałam myć ją ponownie, bo nie mogłam znieść, że moja skłonna do błyszczenia twarz się lepi.
Nie mówiąc już o tym, że nigdy w życiu nie nałożyłabym na taką twarz podkładu. Zresztą kremu też nie. No to mnie denerwowało najbardziej. No nie pozatykał mi porów, nie wiem czy by to zrobił, bo nie chciałam nawet dać mu na to szansy, zawsze oczyszczałam ponownie twarz żelem, bądź micelem.
Tak go męczyłam, że nawet i termin mu uciekł. A więc ok 1/3 leci do pustaków.
Cóż, tęsknić nie będę.
Nie wiem czemu, moja przygoda z Sylveco ciągle się tak kończy. Przecież co naturalne powinno być wspaniałe, powinno być najlepsze z najlepszych, a ja coraz bardziej się przekonuję, że wolę zwykłe, drogeryjne kosmetyki, skoro te o lepszym składzie nie robią nic dobrego. Przykre.
Kolejnym bublem, także srogim, okazał się być pewien suchy szampon.
Miałam go już kiedyś, ale nie zauważyłam takiego działania, nie wiem czy skład się zmienił, czy po prostu wcześniej miałam troszkę więcej szczęścia, ciężko stwierdzić.
Wiem tylko, że kupowanie go na wyprzedaży w rossku, nawet mimo to, że był po 5 zł, było błędem.
Chodzi konkretnie o szampon od Shauma.
Mają one ogromną tendencję do klapnięcia. Już następnego dnia po umyciu nie wyglądają tak, jak mogłabym sobie tego życzyć. Jest to wina tego, że są mega grube i jest ich mega dużo. Pomyślicie, jak to mogłoby być minusem... ? A jednak.
Ten szampon nie daje takiego odświeżenia jakie dostawałam dzięki najtańszemu suchemu szamponowi z Isany. Kosztował zawsze ok 5,5 zł w promocji i nie miałam z nim nigdy problemu. Ostatnio nie mogłam trafić na jego promocję jak byłam w pobliżu, a więc jak zobaczyłam z cnd ten z shaumy, wzięłam dwie butelki.
Wierzcie mi, nawet 5 zł na niego szkoda.
Odświeżenie jak odświeżenie, na 2-3 h było ok. Ale to jak bardzo bielił mi włosy, już nie było. Robiłam wszystko, wyczesywałam, wytrząsywałam, przecierałam ręcznikiem. Jedynie przetarcie włosów delikatnie wilgotnym ręcznikiem dawało jakikolwiek efekt. A jak się domyślacie, tym samym efekt świeżości był dużo krótszy.
No cóż, widocznie nie pisane mu było mi służyć. Wiem, że choćby nie wiem co nie wrócę do niego. Zużyję go, zostawię go na wizyty w szpitalu (jakby jakieś miały do porodu być, jeśli nie to na pobyt 'porodowy'). W 'klimacie' szpitalnym moje włosy nadają się do mycia 2 razy dziennie, więc zawsze coś tam da.
Pocieszenie żadne, wiem.
Znacie któryś z tych dwóch produktów?? Może u was się sprawdziły ?
A już niedługo o lakierowych bublach...
BUZIAKI, KAŚKA :*